2013.06.10.

Nocleg pod namiotem zawsze dobrze mi się kojarzył. Stało się to za sprawą mojego Taty. Już jako siedmiolatek rozpocząłem przygodę z namiotowym życiem. Ciągnęło się to nieprzerwanie do 28 roku życia (2000 r.). Własnego namiotu doczekałem się jak miałem 15 lat. Był solidny i ciężki. Potrafiłem go rozłożyć w 7 minut.
Potem nastał okres, gdzie namiot nie był juz potrzebny. Coraz mniej wyjazdów, a jeśli już jakieś się pojawiły to bez udziału namiotu. Nocleg w samochodzie, lub pod dachem kwater, schronisk, czy hoteli.

Tęsknota do namiotu rozbudziła się w 2011 roku. Jakoś tak z momentem pojawienia się Szerszenia w garażu, ożyły wspomnienia koczowniczego trybu życia. Wtedy zakupiłem namiot, który był tani, super mały i miał prawie wszystkie zalety, których poszukiwałem w namiocie. Lecz to słowo 'prawie' okazało się niewystarczające w podróży do Albanii.
Namiotu nie można rozbić na skale, nieważne czy naturalnej, czy sztucznej :-(

W tym roku postanowiłem zakupić namiot, który spełniałby moje wszystkie oczekiwania, poza jednym niestety. Nie mieści się on w kategoriach tani. Niemniej, w tym roku planuję kilka wypadów za dom, w miejsca, gdzie mogę nie mieć możliwości wbicia zastrzałów. Niedoskonałość mojego obecnego namiotu mogłaby mnie lekko irytować. Dlatego, doszedł do szeregu podróżniczego niezbędnika namiot o tajemniczej nazwie TORDIS II firmy Fjord Nansen.




Proces ewolucji tego namiotu śledziłem od dwóch lat. Firma była na tyle elastyczna, że wsłuchując się w głosy wielu, doświadczonych podróżników, którym podarowała ten namiot w ramach testu, stworzyła chyba doskonały produkt w porządnej cenie (800 zł). Dla porównania podam, że doskonały namiot innych producentów kosztuje już od 2000 zł.

A jakież to bajery ma ten namiot, że tyle kosztuje??
Poza tymi pospolitymi jak: tropik, sypialnia, ma on elementy konstrukcyjne wysokiej klasy. Stelaż ze stopu aluminium, oraz zastrzały, które prawie nie ważą i są twarde jak tytan ;-) W poprzednim (tanim) złamałem dwukrotnie kruchy stelaż namiotu, wykonany z jakiego badziewnego tworzywa. Raz na zlocie w Zdyni, a drugi raz w Montenegro. Oczywiście nie panikuję w takich sytuacjach, tylko korzystam z ramion okolicznych krzaczorów :-)
TORDIS został skonstruowany z myślą rozbijania go w czasie ulewy. Czyli najpierw tropik, a kiedy się już schronimy przed deszczem podczepiamy sypialnię. Poza tym, myślą przewodnią konstruktorów była możliwość rozbicia samego tropiku, aby móc schronić się przed deszczem podczas wędrówki.
W niedzielę przeprowadziłem test nowego nabytku. Chciałem zorientować się jakiego czasu potrzebuję na budowę schronienia i sprawdzić jego możliwości. Na miejscu pojawili się asystenci przeszkadzacze. No cóż, nie zawsze będę miał komfortowe warunki do budowy mojej noclegowni ;-)



Tropik postawiłem w 4 minuty (rozpakowanie + budowa). Sypialnię w niecałe 2 minut.
Zastrzałów nie wbijałem, bo nie było wiatru, ale trzeba dodać minutę na tę czynność, gdyby zaszła taka konieczność.



Sprawę skomplikował fakt, że nie istnieje możliwość rozbicia samej sypialni, która jest zawodową moskitierą. Przy zakupie spodziewałem się tego i wiedziałem, ze jak dorwę ten namiot w swoje łapska to coś wymyślą... i wymyśliłem.
Temat załatwiają małe pętelki wykonane z byle sznurka :-)





2013.06.27.

Sycylia - dzień 1

Zaczęło się to jakoś tak w 2004 roku, może w 2006...
Spotkałem Marcina na ulicy i w czasie rozmowy poddaliśmy się fantazji. Obaj jesteśmy Dyzie Marzyciele, więc nie było trudno.

Marcin rzucił:- widziałeś reklamę biura podróży, w której gdzieś na południu Włoch... chyba na Sycylii... idzie sobie kobitka przez wioskę, obserwowana przez staruszka siedzącego na progu swojego domu. Nagle ów starzec, lekko łamaną polszczyzną podśpiewuje sobie pod nosem: szła dzieweczka do laseczka...
- taaaaak... zawodowy klimat.
- to może wybierzemy się tam z aparatami kiedyś...?

Rozstaliśmy się ze świadomością, że to jest super pomysł, który raczej nie ujrzy światła dziennego... bo praca, rodzina, a ile pieniędzy to będzie kosztować, i takie tam. Niemniej, fajnie było się rozmarzyć i na jedną chwilę oderwać od codzienności.
Podczas wielu spotkań z Marcinem powracaliśmy do rozmowy o Sycylii, ale czułem, że temat jest coraz bardziej wypłowiały. Do stycznia 2013 r...
Ja, Wiktor T., Marcin B., Grzelek B. i Barti B. umówiliśmy się na spotkanie dotyczące ruszenia dupy gdzieś w świat.
Padały przeróżne propozycje: Albania, Grecja, Gruzja, może by tak do Chin, Japonia też jest czad...
Niektórzy z nas skonfrontowali marzenia z życiem i musieli odpuścić z osobistych powodów. Na polu walki zostałem ja i Marcin. I wtedy padło słowo Sycylia. Było wyraziste, ciepłobrzmiące. Nagle poczułem, że sięgam gałęzi oblepionych słodkimi owocami, do których kiedyś nie sięgałem.
Zaczął się okres ustaleń, planowania, nauki języka włoskiego.
Początkowo lot na Sycylię kosztował ok. 1500 zł. Dzięki uruchomieniu lotów do Trapani, w maju, bilety osiągnęły cenę 185 zł w obie strony za osobę.
W bólach udało się ustalić termin wylotu. W między czasie, temat podłapał Wiktor F.
I stało się tak, że 16.06.2016 r., w trójkę stanęliśmy przed wyjściem z lotniska w Trapani...

----------------------------------------------------------------

Na lotnisku, gość z wypożyczalni samochodów leniwie powiedział, że nie może nam wydać już z góry opłaconego pojazdu, że nie mamy karty kredytowej, której jak się później okazało nie musieliśmy mieć.
W jego tępych oczach widać było satysfakcję, której nie rozumieliśmy. Ten incydent nie ugasił naszego entuzjazmu. Wprowadził zamieszanie, ale zażegnaliśmy je wypożyczając samochód u miejscowej konkurencji.

Było niedzielne południe. Upał - to miła odmiana po deszczowych miesiącach w ojczyźnie. Nasze żołądki nadały pierwszy kierunek podróży - Trapani.








fot. Wiktor Franko

Tuż za lotniskiem zatrzymaliśmy się by podziwiać pierwszą atrakcję tego dnia.



fot. Marcin Boruń

Czuliśmy intuicyjnie, że ten głupi wiatrak to tylko przedsmak tego, co nas czeka.

Przylatując na Sycylię koniecznie chciałem zobaczyć sycylijskiego pastuszka pasącego owce i spróbować wina z prywatnej winnicy. Ustaliliśmy z chłopakami, że to będą wisienki na pysznym torcie jakim był ten wypad.

W Trapani przywitały nas puste ulice. Jakby miasto umarło. Gdzieniegdzie poruszały się zjawy.



Knajpy na które liczyliśmy były zamknięte. Sjesta na Sycylii to jak niedziela. Niedziela to świętość. A sjesta w niedzielę to nieskończona świętość. Szybko musieliśmy się przestawić na sycylijski tryb żywienia... czyli po 20:00 :-)
Snując się po ulicach w poszukiwaniu czegokolwiek do jedzenia, udało nam się upolować coś, w rodzaju sycylijskiego fastfood.



Z pełnymi trzewiami ciągnęło nas w każdym kierunku atrakcji.



fot. Piotr Materek







fot. Marcin Boruń

Tego dnia mieliśmy do zaliczenia kąpiel w morzu, zobaczenie górskiej, zabytkowej miejscowości Erice i znalezienie noclegu na dziko.
Zdecydowaliśmy się rozpocząć od Erice - miejscowość, która jest z tych 'must see'. Oczywiście, należało się spodziewać turystycznego tłumu - element, który mnie zazwyczaj odpycha.
Na szczęście, nie była to jeszcze pełnia sezonu, a boczne uliczki miasteczka były skutecznie pomijane przez turystyczną masę.











Panorama z Erice



kliknij >>> panoramka w powiększeniu <<<


W między czasie otrzymaliśmy mandat za niewłaściwe zaparkowanie naszej fury. Kwota opiewała na 41 euro. Chłopaki kręcili się jeszcze po mieście, a ja wyciągnąłem zza wycieraczki przykrą wiadomość.
Zaraz odnalazłem odpowiedzialnego za tę historię funkcjonariusza i z uśmiechem, po włosku się przywitałem. Już po angielsku wytłumaczyłem mu, że jestem na Sycylii od kilku godzin, że nie miałem pojęcia o łamaniu przepisów stawiając samochód na parkingu dla turystów itd.
Pan policjant okazał się człowiekiem. Wziął mandat i na moich oczach porwał go, mówiąc: no problem. Potem wytłumaczył mi, że tam gdzie stanęliśmy, czyli w niebieskich liniach trzeba kupować bilet 1h=1euro. W białych liniach jest za free. Pomarańczowe linie są dla inwalidów i chyba mieszkańców. Można się w tym pogubić, bo czasem, wszystkie te pola występowały obok siebie. Ale po kilku dniach byliśmy ekspertami w parkowaniu za free :-)
Znaki drogowe na Sycylii, a zwłaszcza zakazy to odmienny i długi temat. Ten kto się tam wybierze to zrozumie ;-)

Szybko opuściliśmy Erice i pognaliśmy na północ, w rejon miejscowości Castelluzzo, poszukać fajnej plaży na odpoczynek. Zakupiliśmy wino, piwo, przybory do mycia.
Po drodze rzucił nam się w oczy widok, który zadecydował o wyborze naszej noclegowni.



fot. Marcin Boruń

No i filmik... także z tego dnia.
Ogólnie z filmowaniem miałem problem. Tak to jest, jak zabiera się na wyprawę aparat i kamerę. Nie wiadomo za co złapać.
Myślałem o temacie filmu, ale robiąc zdjęcia zapominałem kręcić wszystkiego na kama. W rezultacie, film jest strzępem zapisu tego z czym się zetknęliśmy na Sycylii, a szkoda.
Może kolejnym razem zapomnę wziąć ze sobą aparat ;-)

Sycylia - dzien 1 - BLOG from Piotr Materek on Vimeo.



Orientacyjna traska tego dnia.